W dobie ocieplenia klimatu i nasilających się anomalii pogodowych wiele rejonów wysokogórskich traci na atrakcyjności ze względu na wysokie temperatury i związany z tym – brak śniegu. Cierpią na tym głównie właściciele stoków narciarskich, które bez śniegu nie mogą funkcjonować. Dlatego znakomita większość z nich decyduje się na zakup armatek produkujących sztuczny śnieg. Przyjrzymy się procesowi produkcji białego puchu.
Armatka śnieżna to maszyna bardzo droga – nie tylko jeśli chodzi o zakup, ale również, gdy mówimy o jej utrzymaniu. Kiedy dodamy do tego sztuczne oświetlenie i ratrak, tłumaczyć może to wzrost cen przejazdów wyciągami w ostatnich latach.
Aby armatka mogła funkcjonować potrzebna jest oczywiście woda. Najlepiej, aby miała ona temperaturę ok. 0,5°C, gdyż wtedy znajduje się bardzo blisko temperatury granicznej, po której następuje zmiana stanu skupienia na stały. Woda pobierana jest z okolicznych źródeł bądź pompowana przez pompę głębinową. W większości przypadków przed dostarczeniem do armatki, trzeba ją jeszcze dodatkowo schłodzić.
Wewnątrz armatki zainstalowany jest specjalny wentylator, który wytwarza strumień zimnego powietrza, pod wpływem którego woda zamienia się w śnieg i rozpylana jest po stoku. Musi oczywiście panować przy tym odpowiednio ujemna temperatura – im niższa, tym lepiej.
Producenci armatek śnieżnych twierdzą, iż sztuczny śnieg jest cztery razy trwalszy od naturalnego. Oznacza to, iż identyczna warstwa śniegu sztucznego utrzymuje się na stoku cztery razy dłużej. Szacuje się, że półmetrowa pokrywa przy skrajnie niekorzystnych warunkach atmosferycznych – czyli przy wietrze, deszczu i wysokiej dodatniej temperaturze powinna leżeć na stoku przez około dwa tygodnie.
Dzięki sztucznemu naśnieżaniu sezon narciarski na polskich stokach nierzadko trwa do kwietnia.